Dębniki

Dębniki należą administracyjnie do dzielnicy Podgórze, ale z uwagi na dość wyrazistą „osobowość” zasługują na odrębne potraktowanie i choćby krótkie odwiedziny. Przede wszystkim stanowią całkiem malowniczy zakątek wciśnięty w zakręt Wisły, obstawiony niewielkimi kamienicami i zróżnicowanymi pod względem stylu willami. Jedna ze spokojnych ulic Dębników została nazwana na cześć mistrza Twardowskiego.

Z dębnickiego brzegu pomiędzy mostem Grunwaldzkim a mostem Dębnickim roztacza się fantastyczny widok na Wawel i część lewobrzeżnego Krakowa.

30 XI 1994 r. nieopodal Ronda Grunwaldzkiego przy ul. Konopnickiej otwarto nowoczesne, kosmiczne w swej architekturze Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, które powstało z inicjatywy wybitnego reżysera – Andrzeja Wajdy i jego żony Krystyny Zachwatowicz. Autorami projektu byli Krzysztof Ingarden, Massimiliano Fuksas i architekci japońscy, zaś wykonawcami polscy budowniczowie.

W 1987 r.Andrzej Wajda otrzymał japońską Nagrodę m. Kyoto (ok. 350 tys. dolarów) i postanowił ją przeznaczyć na utworzenie w Krakowie (w mieście, w którym mieszkał) muzeum japońskich zbiorów Feliksa Jasieńskiego. Siedem lat później powstało Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej o nazwie Manggha, co po japońsku oznacza szkice. Manggha – taki pseudonim nosił Feliks Jasieński (1861-1929) – krytyk, publicysta i kolekcjoner sztuki, twórca wspaniałych kolekcji: japońskiej, hinduskiej, perskiej i europejskiej. Swoje zbiory kompletował w trakcie licznych podróży, podczas których poznawał tradycyjne i najnowsze prądy w sztuce.

Dotarcie do tego miejsca nie jest trudne: wystarczy dojechać tramwajem do Ronda Grunwaldzkiego (#18, 19, 22, 42) lub jakimkolwiek autobusem zatrzymującym się na przystanku przy ul. Konopnickiej (południowe przedłużenie alei Trzech Wieszczów). Już sam budynek stanowi godną obejrzenia atrakcję. Jego falista bryła przypomina kształtem tradycyjny kobiecy trzewik noszony przez gejsze. Nowoczesną, bardzo nietypową formą dystansuje bezlitośnie okoliczne „architektoniczne rupiecie”. Wchodząc do środka, można poczuć się jak Jonasz połykany przez wieloryba, ponieważ bardzo dziwne, czarne i prawie sterylne wnętrze kojarzy się z brzuchem jakiegoś olbrzymiego stwora właśnie.

W Centrum, z wielką dbałością o eksponowane szczegóły, a także o jakość doznań wizualnych odbiorcy, zgromadzono dzielą sztuki i inne cenne przedmioty rozpoznawalne przez Europejczyków jako typowo japońskie, można tu więc podziwiać kolekcję japońskich drzeworytów barwnych z XVIII w., kosztowne drobiazgi z kości słoniowej i laki, parawany, porcelanę, zbroje samurajów. Szczególnie zaciekawia XIX-wieczna rzeźba z brązu w kształcie smoka wygiętego w niesamowitej pozycji, z bardzo misternie wyrzeźbioną głową.

Ale cóż się dziwić – w przeciwieństwie do Smoka Wawelskiego, na którym wszyscy wieszali psy, oskarżając go o najgorsze, japoński cieszył się zawsze szacunkiem i poważaniem, od wieków reprezentował bowiem majestat cesarza, a jako znak zodiaku uosabiał aspiracje duchowe.

Czarnoksiężnik Twardowski, który należy do czołówki polskich bohaterów bajtowych, był postacią tylko na pół legendarna. Za Jego autentycznością przemawia opowieść Łukasza Górnickiego w Dworzaninie oraz wielka moc przekazu ludowego. Podobno jeszcze w XVIII w. pokazywano w Krakowie kamienice, gdzie ponoć mieszkał Twardowski. Jest kilka wersji legendy o szlachcicu-czarnoksiężniku. Najpopularniejsza głosi, że Twardowski, chcąc osiągnąć wiedzę tajemna, bogactwo i miłość pięknej kobiety, zapisał swoja dusze diabłu. Diabeł mógł tylko w jednym miejscu pojmać dusze Twardowskiego – w Rzymie. Na mocy umowy diabeł spełniał wszelkie rozkazy krakowskiego czarnoksiężnika: podobno całe srebro z Polski zgromadził w Olkuszu, jego też sprawka było ustawienie w Pieskowej Skale maczugi Herkulesa. Dzięki nadprzyrodzonym konszachtom Twardowski jeździł na malowanym koniu, latał w powietrzu bez skrzydeł, a w dalekie podróże dosiadał koguta. Diabeł długo czekał na dusze szlachcica, aż w końcu udało mu się zwabić go do karczmy o nazwie Rzym. Twardowski nie chcąc złamać nobile verbum, dał się porwać diabłu i unieść przez komin. Lecąc, poczuł wielki żal za życiem i za tym, co kochał, i z tego żalu zaintonował głośno kantyczkę (podobno słyszeli ja górale pasący owce na halach) i nagle poczuł, że zamiast lecieć siedzi w miejscu, na księżycu. Inna wersja dodaje, że wierny sługa Twardowskiego, który razem z nim wylądował na księżycu, raz do roku przemienia się w pająka i spuszcza na pajęczej nici prosto na Rynek krakowski, aby posłuchać nowinek i plotek i opowiedzieć je potem swojemu panu. Skąpe fakty, jakie udało się zebrać o czarnoksiężniku, nie mogą konkurować z potęgą i urokiem legendy, ale mogą zainspirować całkiem frapującą opowieść. Mistrz sztuk czarnoksięskich i szlachcic zarazem o nazwisku Twardowski żył w XVI w. i podobno mieszkał na rogu Rynku Głównego i ulicy Wiślnej. W zachodniej części Krzemionek (dziś siedziba TV Kraków) znajdowała się jakoby jego pracownia zwana „Szkołą Twardowskiego”, gdzie młodzi uczniowie wgłębiali się w arkana magii. Twardowski posługiwał się w pracy zwierciadłami i prawdopodobnie użył ich do przywołania przed królem Zygmuntem Augustem widma jego przedwcześnie zmarłej małżonki -Barbary Radziwiłłówny. Całkiem mocne potwierdzenie w historii ma istnienie do lat 80. ostatniego stulecia karczmy Rzym w podkrakowskich Pychowicach. Barwną, zawadiacką postać Twardowskiego z upodobaniem wykorzystywali bajarze, pisarze i poeci, czyniąc zeń bohatera niezliczonych wersji podań, wierszy, a nawet baletu. Kupony od jego literackiej popularności odcinała także Pani Twardowska, z zawodu przekupka, uchodząca za mało skomplikowaną wewnętrznie sekutnicę, o której zawsze wspominano w wierszu czy legendzie.